Gdy komendant rozdysponował rozkazy, oddziały udały się na stanowiska. Niektóre od razu wpadły w zasadzki, innym udało się zaskoczyć wroga. Niemniej, gdy powietrze przeszył świst strzał, a niebo pociemniało do ich mnogości wiedziałem, że dla wielu może to być ostatnia bitwa. Goblińskie ścierwa najeżone naszymi strzałami padały na ziemię rzężąc w konwulsjach. Lecz również wśród łuczników kompanii niejeden z bólu rzucił przekleństwem. Bój trwał. Drętwiały palce napinające cięciwę. Bolały ramiona naciągające dwusetną strzałę. Lecz zmierzch zwiastował nasze zwycięstwo. Gdy opadł bitewny pył ujrzeliśmy rozmiar okropieństwa tej wojny. Nie wiem czy był wśród nas choć jeden, który nie został ugodzony goblińską strzałą. Jednak zdołali w większości przeżyć, hordę wybijając do nogi.
Po bitwie przyszedł czas na ucztę. Jedni ucztowali w Valhalli, drudzy w koszarach kompanii. I ja tam byłem. Miód i wino piłem…
Goblin Wars to wspaniały turniej łuczniczy. Jedyny w swoim rodzaju. Turniejowe zasady podporządkowano wątkom fabularnym, przez co uzyskano wspaniały klimat i niesamowitą imersję uczestników, którzy przebierając się w stroje adekwatne do tła pogłębiali to wrażenie. Dodatkową atrakcją podnoszącą walory zabawy była zasada, dzięki której można było zginąć podczas rozgrywki. Całości dopełnił przesympatyczny gest ze strony organizatorów (Centrum Łucznictwa Tradycyjnego). Wegetariańska grochówka na koniec (przewyborna!) i naszywki ze stopniami, które każdy nosi teraz z dumą.
Jednak, żeby przeżyć tak fantastyczną przygodę nie trzeba będzie jeździć do Wrocławia (choć warto). Już niedługo Strażnicy z Osady Dorzucha będą musieli stawić czoła innemu złu. Jak wieszczy przepowiednia, jeszcze tej wiosny orkowie najadą równiny dorzuchowych włości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz